„Szymek, foto!”
Następnego dnia, gdy wszystkie paislijskie koty i mewy skończyły zawzięcie tupać, paru uczestników imprezy dokonało cudu i wstało wczesnym rankiem przed 12. Następnie sprawdziło pogodę – według Heleny było „kind of warm”, a na nos Joli spadło parę kropel deszczu (zakładam, że to był jej nos, bo najgłośniej krzyczała żeby nigdzie nie iść). I w tych wspaniałych okolicznościach przyrody nieożywionej oraz ambiwalentnym świecie przedstawionym wyruszyliśmy na autorską wyprawę po okolicy: wielce rozmowne Dunki Helena i Mia, dowcipny Niemiec Matthias, piękne, inteligentne, oczytane i kulturalne Polki: Kasia, Ewa oraz Jola, no i skromne „ja” liryczne, od którego wyszła nieśmiała propozycja przechadzki.
Zanim napiszę więcej o naszej wycieczce, wspomnę tylko, że tutaj naprawdę można prowadzić interesujące rozmowy o pogodzie. Jest to zawsze aktualny temat, a tyle się dzieje, że nie sposób nikogo zanudzić żadną opowieścią, co więcej, każdy ma coś ciekawego do powiedzenia. Na ten przykład Jola sądzi, że tutaj deszcz jest bardziej mokry niż w Polsce, a Kasia jest w trakcie łamania kolejnego parasola:)
W czasie tej 4-godzinnej wycieczki mieliśmy się spodziewać „light showers” i tak rzeczywiście było. Poza tym widzieliśmy kilka tęcz – to może wyjaśnić kwestie zamożności Brytyjczyków. Jeżeli danego dnia tęcza pojawia się kilka razy, a na każdym jej końcu leży garnuszek złota, to statystyczny Brytol pewnie parę takich prezentów w ciągu życia znajdzie. A jeśli je w dodatku dobrze zainwestuje…:)
Więc przeszliśmy kilkanaście kilometrów, widzieliśmy ładne parki,
dziwne znaki,
tęcze,
dziwne drzewa,
oraz zdobyliśmy jedno trawiasto-błotniste wzgórze w centrum miasta:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz