wtorek, 27 lutego 2007

Postep w Szkocji...

pisze i pisze o tym, co dookola sie dzieje ("nic sie nie dzieje...":)) i sobie przypomnialem ze mialem napisac o osiagnieciach postepu poprawnosci politycznej w Szkocji.

Otoz w zeszlym tygodniu Szkocka sluzba zdrowia opublikowala pewien raport... w sumie porzadny, ladnie przygotowany raporcik z wytycznymi w sprawie rownego traktowania pacjentow z grupy LGBT (czyli Lesbian, Gay, Bisexual and Transgender). A "Rzeczpospolita" opisala (20.02.2007), co takiego odkrywczego znalazlo sie w tym raporcie:

Słowo "mama" na cenzurowanym

Służba zdrowia w Szkocji zaleciła personelowi przychodni i szpitali unikania słów "mama" i "tata". Uznała, że obrażają one homoseksualnych "rodziców".

Nowe dyrektywy dla zatrudnionych w publicznej służbie zdrowia (to największy pracodawca na terenie Szkocji) zawarto w specjalnym dokumencie "Fair wobec wszystkich". Można w nim znaleźć m.in. wytyczne, w jaki sposób powinno się rozmawiać z pacjentami i między sobą, aby nie używać w pracy homofobicznych słów.

Za takie uznane zostały "mama" i "tata", które w rozmowach z dziećmi powinno się zastąpić na przykład "opiekunami", "strażnikami" lub w ostateczności "rodzicami". "Orientacja seksualna i płeć nie mają nic wspólnego z dobrym rodzicielstwem" - przypomnieli autorzy raportu. Zamiast słów "małżeństwo", "żona" czy "mąż" pielęgniarki powinny mówić: "partnerzy", "bliscy przyjaciele", "bliscy". "Pozwoli to pacjentom samodzielnie zdecydować, kto jest dla nich ważny" - podkreślono. Zalecono również zaopatrzenie szpitali w homoseksualne czasopisma i plakaty przedstawiające inny niż heteroseksualny model rodziny. Wszyscy pracownicy będą przechodzić odpowiednie szkolenia, po których poszczególne zespoły mają wyznaczyć osobę, która będzie odpowiedzialna za wprowadzenie wytycznych w życie.

- Środowiska homoseksualne same się ośmieszają - powiedziała "Rzeczpospolitej" znana brytyjska specjalistka od spraw rodziny Lynette Burrows. - Wprowadzanie podobnych nonsensownych przepisów to wyjątkowo drastyczne łamanie praw dziecka - dodała.

Przedstawiciele szkockiej Narodowej Służby Zdrowia tłumaczą, że dzięki zmianom wszyscy powinni czuć się w szpitalach komfortowo. - Chcemy w ten sposób skłonić naszych pracowników do większej wrażliwości, otwartości na homoseksualistów. Nie chcemy ich dyskryminować - powiedziała "Rzeczpospolitej" rzeczniczka NHS.

Piotr Zychowicz



Ode mnie: "Yyyy... Proszę państwa. Ja nie jestem przeciwny zebraniom, wręcz przeciwnie, nie mam nic na przeciwko, ale..."
no wlasnie, ale wedlug mnie powinni najpierw nakazac pracownikom sluzby zdrowia wyrazanie sie bardziej "oksfordzka" wersja angielskiego, coby pacjenci-imigranci mogli zrozumiec, o co chozi :) Mam juz za soba to wyjatkowe doswiadczenie rozmowy z paroma z nich, ktorzy poslugiwali sie bardziej Scootish Gaelic niz English... a niezrozumienie moglo mnie urazic rownie dotkliwie, jak slowo 'mama' skierowane do dziecka dwoch panow :)

poniedziałek, 26 lutego 2007

Sunday bloody sunday...

A w niedziele wziąłem Finów i jednego Włocha na poszukiwanie bez mapy i wskazówek zatopionego zamku w Paisley. Musieliśmy się trochę pomęczyć ale w końcu go znaleźliśmy. Okazuje się, że nawet tubylcy nie wiedzą o tym, że mają zameczek w mieście. Może to dlatego, że niezbyt łatwo jest się tam dostać. Kiedyś stał sobie spokojnie, a jakiś czas temu mieszkańcy go opuścili, a teren dookoła zamieniono w sztuczne jezioro. Teraz wygląda tak jak na zdjęciach.
Zeby dostac sie w poblize zamku musielismy sie tez troche pogimnastykowac...

A, jeszcze jedna ciekawostka. Co oznacza poniższy znak drogowy:
- uwaga, moherowa dzielnica,
- uwaga na gwałtownie wskakujących na jezdnię staruszków,
- coś innego? Finowie i Włoch przyznali, że u nich nie ma takich znaków. Może to tylko kwestia czasu, w Polsce zresztą też…

niedziela, 25 lutego 2007

Bonnie Scotland:)

Po piątkowym długim wieczorze, pełnym duńskich seriali komediowych, czarnej herbaty, udawanych francuskich ciasteczkach i nocnych Polaków rozmowach przyszedł kolejny ciężki poranek, czyli wyprawa do doliny Glen Coe i paru innych miejsc.

Wycieczka zaczęła się w deszczu i z drobnym opóźnieniem, ale jakoś dojechaliśmy do doliny. Zwiedzanie odbywało się sposobem „japońskich turystów” – kierowca dowoził nas w jakieś miejsce, tam wysiadaliśmy, robiliśmy zdjęcia i z powrotem do busu. Tak „zwiedziliśmy” całą dolinę, przy czym część zdjęć robiliśmy z autobusu:/
Glen Coe mimo wszystko wygląda wspaniale, majestatycznie, no i pusto, kilkanaście kilometrów przed wjazdem w dolinę przejeżdżaliśmy przez dzikie pola, i minęliśmy dosłownie kilka domków na tej trasie (pewnie i tak były to hotele). Wiec parę zdjęć tej doliny poniżej.
Pierwsze z nich przedstawia tę samą górę, którą widać na górze bloga – ale tym razem w deszczu i mgle…




Następnie trafiliśmy do Fort William, małego miasteczka, żyjącego z ryb i Bena Nevisa (najwyższej góry w UK, a przy okazji ośrodka narciarskiego). Niedaleko miasta, po długich poszukiwaniach znaleźliśmy zamek Inverlochy, a właściwie jego ruiny… Szkoci wszystkie swoje zamki, choćby w najgorszym stanie na mapach zaznaczają jako „zamek”, a nie „ruiny”, co może być trochę mylące.
Ten zameczek nie zrobił na nas większego wrażenia, ale na zdjęcia trafił i trochę się po nim powspinaliśmy.
A oto Ben Nevis (osniezony i w chmurach) widziany z zamku:

Potem pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża do Kilchurn Castle no i znów były problemy by go znaleźć w deszczu i mgle. Jakoś się w końcu udało, okazało się też, że zamek nie jest na wyspie (choć tak to początkowo wyglądało z drogi), a na w miarę stałym lądzie otoczonym z 3 stron wodą.


Więc dotarliśmy do niego przedzierając się przez deszcz, grząskie wrzosowiska i owcze odchody:) i wtedy się zaczęło…
Deszcz przestał padać, przejaśniło się i po chwili zaczął się bajeczny zachód słońca, pojawila sie tecza i stala sie pieknosc. To nam wynagrodziło ten cały deszczowy dzień… Ech, pikna ta Szkocja, jak na załączonych obrazkach – w sam raz na tapetę windowsową:) wiecej fotek wrzucilem na strone flickr-a, link do niej jest po prawej u gory strony.
Aha, zeby pozbyc sie zarzutow ze nie pisze od serca, napisze od serca: bardzo mi sie tu podoba:) Zobaczcie zdjecia!


A tu przemokniety Lopatek i rowniez przemoknieta, sektowa Jola z Krakowa przed drzwiami do zamku (niestety, zamkniete, ale ktos tam mieszka bo obok znalezlismy mleko Tesco:))


Na koniec wycieczki zajrzeliśmy do 302-letniego „Inverarnan Drovers Pub” nad jeziorem Loch Lomond, z niesamowitą atmosferą, wystrojem (dużo rzeczy przez trzysta lat uzbierało się w tym miejscu – wypchane zwierzęta, zbroje, miecz Williama Wallace’a, obrazy podziurawione kulami, puszka piwa Tyskie…:)) no i cenami – pinta piwa za ok. 15 zł… ponoć w tym pubie jest też mnóstwo duchów, ale żadnego nie zauważyliśmy, może dlatego że skończyło się na jednej kolejce, także dla naszego kierowcy:)
Po wizycie w pubie atmosfera w busie bardzo się ożywiła, śpiewy, deklamacje, muzyka i w ogóle… Było nas niewiele ale za to wesołych, może poza jednym nieśmiałym Francuzem, który zgubił się na jednym z postojów i trzeba było go szukać. Za to na każdym następnym był pierwszy z powrotem:) Było wśród nas dużo Polaków, dwóch Chińczyków, z jednym z nich przegadałem prawie całą wycieczkę, bo wyjątkowo rozmowny i bardziej przystępny od innych Chinoli był (choc na zdjeciu tak nie wyglada:)).


Były też Hiszpanki (z czego jedna to Begonia:)), które ciągle gadały, jedna Szwedka o hiszpańskiej urodzie – bardzo zwracała na siebie uwagę, ciemna karnacja, czarne włosy, ale w porównaniu do Hiszpanek baaardzo cicha.

Do naszego drogiego miasta Paisley (potocznie zwanym Pizdli, ze względu na dość, że tak powiem, „wiejski” charakter:)) wrociliśmy po 21 wieczorem.

A na koniec jeszcze zdjecie Lopatka z niesmialymi finalistkami konkursu Miss Szkocji 2007:)

poniedziałek, 19 lutego 2007

Szkoci wedlug Robina

Oj, duzo sie dzialo przez weekend... austriackie drinking games z uzyciem kosci (do gry), potem wielka impreza przy wylaczonych czujnikach przeciwpozarowych, dyskusje o urodzie i inteligencji plci przeciwnej, wstydzie Dunczykow z powodu Wikingow, do tego 'o malo co' bojka dwoch Hindusow (byc moze Pakistanow) o Urocze Polki:)

Zdarzyl sie tez alarm pozarowy poznym niedzielnym wieczorem... musielismy szybko i sprawnie opuscic akademik. Ewakuacja nie byla ani szybka ani sprawna, a szczegolnie zadowoleni z tego alarmu byli ci, co akurat brali prysznic lub ledwo spod niego wyszli. No i okazalo sie, ze nigdzie sie nie palilo, ktos pewnie cos smacznego gotowal...

Ale, ale, nie o tym chcialem. Znalazlem na youtube skecz Robina Williamsa o Szkotach i o tym jak wymyslili gre w golfa. Filmik dla znajacych angielski (elementow szkockiego i tak nikt nie zrozumie:))

piątek, 16 lutego 2007

Polish Party

W ramach skromnego wstepu (proponuje kliknac):



A teraz przyznaje sie - zaczynam nabierac poslizgu... impreza byla w poniedzialek, dzis juz piatek, szykuje sie wiec kolejna, ale po kolei...

Polska impreza, to kawalek cyklu miedzynarodowych imprez (czekaja nas jeszcze francuska i niemiecka) jak dla mnei bylaby udana gdyby entuzjastycznie bawili sie na niej nie tylko Polacy:) wygladalo to tak, jakby wszyscy przyszli sie napic, pogadac a potanczyc przy muzie serwowanej przez wspomnianego juz kiedys Czarka (DJ Cezary:)).

Z ciekawszych napojow - byla tania polska wodka, i niezbyt tanie (2£) Tyskie i Lech:/ Ale 4-pintowy dzban piwa (czyli ok. 2,3 litra) kosztuje 5£ wiec nawet wporzo, w porownaniu do W-wy.
Polakow, jak juz pisalem, ci u nas dostatek. Wiekszosc z krakoffskiej AE, katowickiej, no i z SGH. Jest tez jedna Kasia z AGH:)
Nie sadzilem, ze w takiej miescinie jak Paisley, znajde kogos z sekty... ale jednak - trafila sie jedna laska co sie w dikeje kiedys bawila i jedna jej swiezynka. I razem podczas imprezy zatanczylismy Cotton Eye Joe, ktorego ktos tam nieopatrznie zapodal:)

Z innej beczki: zimnokrwisci i spokojni Finowie zaczeli sie rozkrecac na Polish Party... i rozkrecilismy sie do takiego stopnia, ze dzis robimy (jako pre-party przed urodzinami jednego polskiego Amorka) skromne posiedzenie pod robocza nazwa "Drinkin' Games Party". Zafascynowali sie 'zwierzaczkami', takze ostrzejsza wersja, no i chca sie podszkolic z tego zakresu. Zabawy sektowe czasem sie jednak przydaja:)

A, przy okazji Finowie przetlumacza piosenke dziewczynki z porem...

Zdjec z poniedzialkowej impry poki co nie mam, ale pewna osoba zobowiazala sie zalatwic:) poki co zarzucam linka do zdjatek z innych imprez, ktore niestety duzo stracily na tym, ze mnie tam nie bylo (wydarzyly sie zbyt wczesnie...)

Zarzuce jedynie fotke budynku miejscowego samorzadu:


Bo oni tutaj sa w sumie tylko od imprez, i nie bawia sie w polityke:)



Znikam na obiad, czyli pozostalosci z mojego dzisiejszego, typowo szkockiego (brytyjskiego?) sniadania.

niedziela, 11 lutego 2007

Guu ełeej ja sili fe kaał!

Tego sobotniego, mglistego poranka w Paisley wyraźnie było słychać, jak ostre światło słońca przedzierało się przez chmury, jak księżyc z piskiem skręcał za horyzont, a koty, mewy i kruki uparcie tupały o rozmiękłą ziemię… ale nikt nie zwróciłby na to uwagi, gdyby tylko nie kazano nam wstać wczesnym rankiem, wejść do lustrzanego odbicia autobusu (kierownica po prawej, wejście po lewej) i spojrzeć na pozostałych niemrawych towarzyszy niedoli, których poznało się ostatniej nocy…Wszyscy zatopili się w medytacji i kontemplacji każdej, nawet najmniejszej nierówności na drodze do Edynburga…

W autobusie każdy dostał folder/przewodnik po Edynburgu i wolny wybór co do własnej trasy zwiedzania. Poznałem też dwie wyjątkowo żywe (nie były tej nocy na żadnej imprezie), uzależnione od czekolady dziewczęta z krakowskiej AE, które szefują miejscowemu zrzeszeniu międzynarodowych studentów; czyli organizują tanie imprezy, wycieczki dzięki wsparciu majętnego samorządu studentów (o miejscowym samorządzie napiszę innym razem, po poniedziałkowej „Polish Party”).
Dagna i Ania już chwilę siedzą w Szkocji, dlatego tym razem pojechały do Edi zwiedzić dziwne miejsca (Muzeum Dzieciństwa i coś w tym stylu) więc dołączyłem do zapoznanej w nocy fińsko-duńskiej grupki.


Z nimi poczułem się jak prawdziwy japoński turysta – gdy dobrnęliśmy w deszczu i wietrze do jakiegoś ciekawszego miejsca, każdy wyciągał własny aparat i robił zdjęcia sam, bez zwracania uwagi na innych:/ Potem się to z deczka zmieniło, ale niewiele. Mimo wszystko podczas tego dreptania była okazja do poznania się bardziej i wspólnego posiłku w… Makdonaldzie:)

W końcu rozdzieliliśmy się bo Finowie chcieli skoczyć na zakupy, a ja poszedłem z Dunkami (Helena i Mia) do Edynburskich lochów i w dalszą wyprawę dookoła starego miasta.
W lochach było drogo (10₤), ale ciepło, sucho i wesoło. Nie było to zwykłe łażenie po podziemiach, tylko baaardzo interaktywne zwiedzanie w grupie ze Szkotami, z udziałem w jakichś zabawach, opowieściach, pokazie narzędzi tortur, symptomów różnych niemiłych chorób, sądzie ostatecznym i takich sprawach. Nihil by się tu źle czuła:)
Tu też kazali nam krzyczeć „Guu ełeej ja sili fe kaał!” (Go away you silly fat cow!), żeby odgonić jakiegoś ducha:).

Potem poszliśmy w stronę szkockiego parlamentu, a po drodze zobaczyliśmy cmentarz z grobami paru zasłużonych Szkotów. Poszliśmy więc szukać grobu Adama Smith’a, ale nie znaleźliśmy go na cmentarzu.

Okazało się, że grób symbolizowała tablica przed wejściem na cmentarz, którą zdeptaliśmy jak decydowaliśmy się czy przejść przez bramę i szukać…

Szkocki parlament jaki jest, każdy widzi. Delikatnie nie pasuje do starego miasta…

Niedaleko parlamentu jest rezydencja królowej angielskiej, z bardzo kosztownym wstępem, więc jedynie pokręciliśmy się dookoła murów i tam znalazłem… Jednorożca i Dzika.


Na Dzika zwróciłem uwagę, bo przypomniał mi woskowy odlew, który popełniłem w ostatnie Andrzejki w Hermesie … jak dla mnie ta wróżba się spełniła:)

A tu kolejne zdjęcia z wycieczki. W katedrze św. Gila (St. Giles Cathedral) znaleźliśmy niecodzienną tablicę pamiątkową:


Inny kościół, także położony przy Royal Mile (głównej ulicy starego miasta) stał się miejscowym centrum festiwali i mieści teraz parę restauracji:

Jeszcze parę zdjęć niesamowitego edynburskiego zamku:

Ech, pikny ten Edynburg…

I na koniec - ludzie na ulicach: Szkoci w kiltach, a twarde Walijki polnagie(choc bylo bardzo zimno, ciagle padalo i wialo). Cale miasto w sobote bylo pelne Walijczykow, bo w Edi mial sie odbyc mecz rugby Szkocja-Walia.

sobota, 10 lutego 2007

Es ist aber so fantastisch!!!

No i kolejna ciekawa impreza obcokrajowców. Zorganizowały ją Francuzki w swoim mieszkaniu – w najdalszym zakątku akademika. Zero Szkotów, sami inostrancy z Francji (ale głównie pochodzenia algierskiego i libańskiego), Niemiec, Finlandii, Hiszpanii, Danii, oczywiście Polski, trafili się też pojedynczy Amerykanie, Hindusi i Irlandczycy. Skośnookich nie zauważyłem, chyba nie uznają tego rodzaju zabaw.
Tym razem robiliśmy zdjęcia, ale zostały na aparacie jednej Francuzki (Sonii? Soliny? Solandii?, mam słabą pamięć do imion) i jeszcze nie znalazłem w sobie tyle chęci, by wybrać się do niej po nie:)
Impreza upłynęła wraz z polską śliwowicą, która smakowała wszystkim, nawet niepijącym Hindusom, a wraz z rozcieńczaniem krwi imprezowiczów robiło się weselej, ciaśniej, skoczniej, taneczniej, czyli normalnie:)
Pojawili się goście spoza akademika, jak pewna Ola, która wpadła do Szkocji na wakacje i odwiedzić znajomych. Razem zmuszaliśmy Niemców do udowodnienia, że znają niemiecki, bo popisywali się przed nami i próbowali nas uczyć hiszpańskiego:) inny przepraszał za Hitlera… a jeszcze inny studiuje fizykę fotonów… troszkę dziwni są:)
Za to mniejszość fińska - 3 dziewczyny i 3 facetów jest wporzo; imprezowi, weseli (no, nad ranem byli już bardziej spokojni i cisi, ale może to przez zmęczenie i głośno świecące słońce:)). Tylko jeden (Juho) od nich odstaje - wygląda na klasycznego wokalistę skandynawskiej kapeli brutal-death-metalowej i raczej nie trzyma się z resztą.
Impreza dogasała już około trzeciej, pewnie potrwałaby jeszcze, ale część gości (w tym ja) musiała się choć trochę wyspać przed porannym wyjazdem do Edynburga (o tym będzie w kolejnym poście).

piątek, 9 lutego 2007

Z innej beczki / something completely different

Większość zapoznanych miejscowych Polakow pracuje w Subway’u (czyli robi kanapki na wynos), pizzeriach lub fabrykach pudelek:) i tam pokazują, do czego zdolni są zmotywowani Polacy (czesto na kacu)… a wyjątkowo zdolni są…

Jak sobie zarobia to od czasu do czasu imprezuja w Glasgow. Jak juz znajdę jakąś robotę to pewnie po następnych lokalnych imprezach przejade sie z nimi:) Na co dzien duzo czasu spedzaja niekoniecznie na zajeciach, ale w uczelnianej kafejce internetowej.

Sam tez trafiam coraz czesciej do tej kafejki, ale niekoniecznie w celach rozrywkowych. Na uniwerku istnieje internetowy system komunikacji z wykladowcami Blackboard – taki serwis, gdzie wrzucane sa folie z wykladow, dodatkowe zadania, stare egzaminy, czesto z odpowiedziami, info od wykladowcow (np. zmiany sal, czy cwiczenia sie odbeda itp.). Jest tez oczywiscie czesc, ogolna, informacje od uczelni lub wydzialu. Tak wiec zajec normalnych moze nie ma wiele na tej uczelni (mam ledwo 16h/tydzien), ale trzeba czesto przerabiac to, co jest w sieci wewnetrznej.

Jeszcze co do kafejki. Na poczatku bylem zaskoczony tym, jak porzadny sprzet i to w jakiej ilosci tam wrzucili. Ale okazalo sie, ze to dlatego, ze do niedawna kafejka byla otwarta 24h na dobe 7 dni w tygodniu, az pewnej nocy ktos sprytny podjechal samochodem pod budynek i ukradl sporo komputerow:) Od tego czasu calkowicie wymienili sprzet, a kafejka dziala teraz od poniedzialku do soboty i tylko do 21...
Jutro jade na wycieczke do Edynburga, wiec po weekendzie pewnie trafi sie jakas dluzsza relacja, mam nadzieje nie tylko z wycieczki, ale takze z "social life":)

Underwood Halls of Residence

W koncu przypomnialem sobie, ze przydaloby sie napisac i pokazac warunki w jakich mieszkam. Jak widzicie w temacie posta - nazwa bardzo ladna, ale delikatnie mija sie z rzeczywistoscia - tak, to moj akademik, Studentenheim, общежитие, intrak, casa dello studente:)


Na zdjeciu powyzej widac po prawej ten skromny domek wystawiony na sprzedaz. Goruje on nad calym miastem, jesli pominac bloki w poludniowych dzielnicach. A po drugiej stronie tej gorki jest juz uniwerek.




Z kolei na zdjeciu ponizej moje mieszkanie z zewnatrz. Pokoj dzienny to ten z otwartym oknem, a na lewo od niego sa okna niewielkich jednoosobowych klitek... Moja jest piata od prawej:)


A tak wyglada pokoj dzienny z aneksem kuchennym i moja klitka (zdjecie zrobilem w dzien przyjazdu, teraz wyglada to troszke inaczej):

Moze te zdjecia wydaja sie troche dziwnie "puste"... W calym akademiku i w moim mieszkaniu na razie niewiele sie dzieje. Z pieciu klitek zaludnione sa trzy. Skosnookiego wspollokatora w ogole nie slychac, raz go tylko widzialem, nie mam pojecia jak on przemyka korytarzem, gotuje itp. A szkockiego poznalem dopiero dzis rano. Tego duzo bardziej slychac ale nie widac - wstaje wczesnie rano, wraca pozno wieczorem, albo nie wraca na noc:)

Jakis kontakt z mieszkancami mozna zlapac tylko w swietlicy, albo w mieszkaniu naprzeciwko, gdzie siedza ziomki z SGH i ponoc inny skosnooki, ktorego oni tez nie zauwazaja na co dzien - taka widac ich natura:)

SGH-owcy mowia ze to wyjatkowo spokojny tydzien, ludzie odpoczywaja po zeszlym:P Sami zreszta teraz tez wieczorami nigdzie nie wychodza, chyba ze do salki tv. Mam nadzieje, ze to chwilowa niemoc i atmosfera tutaj sie poprawi:) No bo ilez mozna siedziec, chocby i w wiekszym gronie, i ogladac wieczorami glupie filmy w tv albo czytac przewodniki po uniwerku i okolicy :/

O Szkocji...

Beautiful, glorious Scotland, has spoilt me for every other country!
Mary Todd Lincoln (1818 - 1882)

Seeing Scotland (...) is only seeing a worse England.
Samuel Johnson (1709 - 1784)

The "second sight" possessed by the Highlanders in Scotland is actually a foreknowledge of future events. I believe they possess this gift because they don't wear trousers.
G. C. Lichtenberg (1742 - 1799)

You know, Scotland has its own martial arts. Yeah, it's called F-You. It's mostly just head butting and then kicking people when they're on the ground.
"So I Married An Axe Murderer" (1993)