Guu ełeej ja sili fe kaał!
Tego sobotniego, mglistego poranka w Paisley wyraźnie było słychać, jak ostre światło słońca przedzierało się przez chmury, jak księżyc z piskiem skręcał za horyzont, a koty, mewy i kruki uparcie tupały o rozmiękłą ziemię… ale nikt nie zwróciłby na to uwagi, gdyby tylko nie kazano nam wstać wczesnym rankiem, wejść do lustrzanego odbicia autobusu (kierownica po prawej, wejście po lewej) i spojrzeć na pozostałych niemrawych towarzyszy niedoli, których poznało się ostatniej nocy…Wszyscy zatopili się w medytacji i kontemplacji każdej, nawet najmniejszej nierówności na drodze do Edynburga…
W autobusie każdy dostał folder/przewodnik po Edynburgu i wolny wybór co do własnej trasy zwiedzania. Poznałem też dwie wyjątkowo żywe (nie były tej nocy na żadnej imprezie), uzależnione od czekolady dziewczęta z krakowskiej AE, które szefują miejscowemu zrzeszeniu międzynarodowych studentów; czyli organizują tanie imprezy, wycieczki dzięki wsparciu majętnego samorządu studentów (o miejscowym samorządzie napiszę innym razem, po poniedziałkowej „Polish Party”).
Dagna i Ania już chwilę siedzą w Szkocji, dlatego tym razem pojechały do Edi zwiedzić dziwne miejsca (Muzeum Dzieciństwa i coś w tym stylu) więc dołączyłem do zapoznanej w nocy fińsko-duńskiej grupki.
Z nimi poczułem się jak prawdziwy japoński turysta – gdy dobrnęliśmy w deszczu i wietrze do jakiegoś ciekawszego miejsca, każdy wyciągał własny aparat i robił zdjęcia sam, bez zwracania uwagi na innych:/ Potem się to z deczka zmieniło, ale niewiele. Mimo wszystko podczas tego dreptania była okazja do poznania się bardziej i wspólnego posiłku w… Makdonaldzie:)
W końcu rozdzieliliśmy się bo Finowie chcieli skoczyć na zakupy, a ja poszedłem z Dunkami (Helena i Mia) do Edynburskich lochów i w dalszą wyprawę dookoła starego miasta.
W lochach było drogo (10₤), ale ciepło, sucho i wesoło. Nie było to zwykłe łażenie po podziemiach, tylko baaardzo interaktywne zwiedzanie w grupie ze Szkotami, z udziałem w jakichś zabawach, opowieściach, pokazie narzędzi tortur, symptomów różnych niemiłych chorób, sądzie ostatecznym i takich sprawach. Nihil by się tu źle czuła:)
Tu też kazali nam krzyczeć „Guu ełeej ja sili fe kaał!” (Go away you silly fat cow!), żeby odgonić jakiegoś ducha:).
Okazało się, że grób symbolizowała tablica przed wejściem na cmentarz, którą zdeptaliśmy jak decydowaliśmy się czy przejść przez bramę i szukać…
Szkocki parlament jaki jest, każdy widzi. Delikatnie nie pasuje do starego miasta…
Niedaleko parlamentu jest rezydencja królowej angielskiej, z bardzo kosztownym wstępem, więc jedynie pokręciliśmy się dookoła murów i tam znalazłem… Jednorożca i Dzika.
A tu kolejne zdjęcia z wycieczki. W katedrze św. Gila (St. Giles Cathedral) znaleźliśmy niecodzienną tablicę pamiątkową:
Inny kościół, także położony przy Royal Mile (głównej ulicy starego miasta) stał się miejscowym centrum festiwali i mieści teraz parę restauracji:
Ech, pikny ten Edynburg…
7 komentarzy:
Ty, ciulu ;) bys sie chociaz tym blogiem pochwalil...
sale tortur to ja nawet lubie ;) gorzej te opowiesci... cieplo tam u was :) i widzisz - ty tez ze zimna skandynawia przystajesz :p
dobra Finka czy Finlandia nie jest zla:)
He :) W, Finlandii moge miec i jedno i drugie w nieograniczonych ilosciach. No prawie...
Ania jest z Katowickiego AE, a ja nie jestem czescia students international ... tylko pomagam czasem :).
Zielony blog ^-^
Pozodrowionka
P.S Wcale nie uzalezniona od czekolady, nic a nic, ani troszke, ani tyci tyci ^.~...no moze troszke ale ciii nie mow nikomu ^-^
Oj tam - Krakow, Katowice, Krakowice... bo ta rozmowa bardzo rano byla:)
No niech ci bedzie :). Ja tam wybaczam ale nie wiem czy katowice ci wybacza :P
Kiedy mozna sie spodziewac odwiedzin twoich :)??
Prześlij komentarz